Biedny "Mroczny rycerz"! Ani nie okazał się najlepszym komiksowym filmem wszech czasów ("Powrót Batmana" zjada go machnięciem peleryny), ani nawet roku 2008. Kto pokazał Człowiekowi Nietoperzowi
Biedny "Mroczny rycerz"! Ani nie okazał się najlepszym komiksowym filmem wszech czasów ("Powrót Batmana" zjada go machnięciem peleryny), ani nawet roku 2008. Kto pokazał Człowiekowi Nietoperzowi i jego podejrzanemu seksualnie koleżce Jokerowi, gdzie ich miejsce w szeregu herosów z dymkiem? Ano znalazł się taki jeden czerwonoskóry "cham i prostak" z cygarem w gębie, a na imię mu Hellboy. Tenże syn szatana do spółki z utalentowanym reżyserem del Toro zakręcił kamerą i wyczarował odlotowe wizje, których nie powstydziliby się surrealiści z Salvadorem Dalim na czele. O inspiracjach twórców "Złotej Armii" pisano już zresztą w dziesiątkach recenzji, więc nie będę się powtarzać, bo zacnego Czytelnika nie wolno nudzić. Widza zresztą też, z czego del Toro akurat znakomicie zdaje sobie sprawę. W jego filmie nie brakuje pomysłowych scen akcji włożonych w scenografię z pogranicza baśni i halucynogennego snu, ale równie ważne są moralne rozterki diabła pracującego dla amerykańskiego rządu. Tym razem Hellboy (Perlman) staje do walki z Nuadą (Goss) - wracającym z wygnania księciem elfów, który zamierza przywrócić pobratymcom należne w świecie miejsce. Aby tego dokonać, czarny charakter będzie potrzebował wsparcia tytułowej armii sztucznych stworów. W starciu dobrego demona ze złym magicznym indywiduum ludzkość służy wyłącznie jako mięso armatnie. Del Toro przypomina Tima Burtona, który jako jeden z niewielu reżyserów potrafi wgryźć się we wnętrza dziwadeł i odnaleźć w nich to, co uniwersalne. Dlatego jego Hellboy lubi używki, proste życie i nie za bardzo interesuje go dziejowa misja. Dzięki temu potencjalne nabzdyczenie zostaje przekłute igłą wyluzowanego cynizmu. W dwójce meksykański twórca dokłada bohaterowi dylematy związane z przyszłym ojcostwem oraz własną tożsamością. U del Toro nawet dranie nie są krzykliwymi plakatami straszącymi smutnych chłopców z aparatami na dziąsłach. Wszystkie półcienie moralne wrzucono w konwencję komiksu, więc tam, gdzie można było docisnąć bardziej, pozostaje dobry humor. Scena, w której pijany Hellboy do spółki ze swoim kumplem Abe'em śpiewają piosenkę Manillowa, ma szansę przejść do historii alkoholowego wodewilu. "Złota Armia" pojawia się u nas w dwóch wydaniach. W edycji jednopłytowej znajdziecie komentarz reżysera oraz migawkową wizytę na planie. Ponadto widz otrzymuje wgląd w dziennik del Toro. Dodatki zostały przetłumaczone, zaś sam film możecie obejrzeć z napisami bądź lektorem. Obraz w formacie 16:9, dźwięk - Dolby Digital 5.1.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu